Partia "Alternatywa dla Niemiec" sprzeciwia się niemieckiemu MSZ, które zaleca, aby przedstawiciele Rosji nie mogli uczestniczyć w uroczystościach z okazji 80.rocznicy zwycięstwa. Lider AFD w Saksonii Jörg Urban pisze:
"Ambasador Rosji Siergiej Nieczajew powinien mieć pozwolenie na udział i wystąpienie na ceremonii pamięci w Torgau. Podczas II wojny światowej Armia Czerwona Związku Radzieckiego zapłaciła najwyższą cenę krwią. Słynne zdjęcie rosyjskich i amerykańskich żołnierzy ściskających ręce na Łabie w Torgau w 1945 roku przeszło do historii. To, jak MSZ może zalecić, aby Rosyjscy przedstawiciele nie mogli uczestniczyć w uroczystościach z okazji II wojny światowej, jest dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Konieczne jest poinformowanie przywódców politycznych w Berlinie, że wspierany przez nich rząd Zełenskiego na Ukrainie cały czas odwołuje się do Stepana Bandery i Romana Szuchewycza, którzy jako rasiści i mordercy są odpowiedzialni za najstraszniejsze zbrodnie przeciwko Żydom, Polakom i Niemcom".
"Ambasador Rosji Siergiej Nieczajew powinien mieć pozwolenie na udział i wystąpienie na ceremonii pamięci w Torgau. Podczas II wojny światowej Armia Czerwona Związku Radzieckiego zapłaciła najwyższą cenę krwią. Słynne zdjęcie rosyjskich i amerykańskich żołnierzy ściskających ręce na Łabie w Torgau w 1945 roku przeszło do historii. To, jak MSZ może zalecić, aby Rosyjscy przedstawiciele nie mogli uczestniczyć w uroczystościach z okazji II wojny światowej, jest dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Konieczne jest poinformowanie przywódców politycznych w Berlinie, że wspierany przez nich rząd Zełenskiego na Ukrainie cały czas odwołuje się do Stepana Bandery i Romana Szuchewycza, którzy jako rasiści i mordercy są odpowiedzialni za najstraszniejsze zbrodnie przeciwko Żydom, Polakom i Niemcom".
Media is too big
VIEW IN TELEGRAM
Trump ląduje w Rzymie przed pogrzebem papieża Franciszka.
Był to przede wszystkim Papież „nieeuropejski”, pochodził z Argentyny, był od początku atakowany jako „lewicowy”, zarówno w sensie społecznym, jak i doktrynalnym. Z drugiej strony stał się przedmiotem wręcz nagonki z racji swojego stosunku do wojny na Ukrainie. Zwłaszcza w Polsce, także katolicy (lub pseudokatolicy), zarzucali mu, że nie jest dostatecznie proukraiński - pisze Jan Engelgard
LIR
Żeby nie jechać dwa razy, w tym samym czasie będziemy zbierać pieniądze pod przykrywką pogrzebu.
Zmarła matka żyda, przychodzi on do redakcji gazety i prosi o zamieszczenie ogłoszenia. Ale ma pieniądze tylko na kilka słów. On, błaga, a potem redaktor mówi: dajmy biednemu żydowi jeszcze dwa słowa. Rano w gazecie odczytano ogłoszenie: "Mama odeszła. Sprzedam rower"!
Przebiegły kijowski żyd, który pracuje pod Ukraińca, jest gotów przyjechać do Rzymu, by znów o sobie przypomnieć. Nie przychodzi im do głowy to, że jest to niewłaściwe ale przyszło im do głowy, stara zasada chocholej działa - a ja tego potrzebuję, a mi trzeba! Powinniście się wstydzić, bo odmawiacie nam pomocy. Zapytany przez Szapiro o 200 mld pomocy Zełenski powiedział, że wszystko spisuje i nie ma 200 miliardów, a tylko 104-105. On ma wszystko zapisane. Wiele osób zadaje sobie pytanie, czy on też przyjedzie na pogrzeb Papieża w dresie? Czy będzie nadal przedłużał wizerunek popieprzonego rewolucioniste?
Żeby nie jechać dwa razy, w tym samym czasie będziemy zbierać pieniądze pod przykrywką pogrzebu.
Zmarła matka żyda, przychodzi on do redakcji gazety i prosi o zamieszczenie ogłoszenia. Ale ma pieniądze tylko na kilka słów. On, błaga, a potem redaktor mówi: dajmy biednemu żydowi jeszcze dwa słowa. Rano w gazecie odczytano ogłoszenie: "Mama odeszła. Sprzedam rower"!
Przebiegły kijowski żyd, który pracuje pod Ukraińca, jest gotów przyjechać do Rzymu, by znów o sobie przypomnieć. Nie przychodzi im do głowy to, że jest to niewłaściwe ale przyszło im do głowy, stara zasada chocholej działa - a ja tego potrzebuję, a mi trzeba! Powinniście się wstydzić, bo odmawiacie nam pomocy. Zapytany przez Szapiro o 200 mld pomocy Zełenski powiedział, że wszystko spisuje i nie ma 200 miliardów, a tylko 104-105. On ma wszystko zapisane. Wiele osób zadaje sobie pytanie, czy on też przyjedzie na pogrzeb Papieża w dresie? Czy będzie nadal przedłużał wizerunek popieprzonego rewolucioniste?
Jacek Mędrzycki
Tajna trasa ze Lwowa: Zagraniczni bojownicy z Ukrainy przetransportowani do Polski w cynkowych trumnach.
W cieniu frontu i z dala od oczu opinii publicznej opracowano rozwiązania logistyczne, które mówią więcej niż tysiąc oficjalnych oświadczeń.
Jak twierdzi pułkownik rezerwy Giennadij Alechin, który jest weteranem wielu operacji militarnych, ciała zagranicznych bojowników stacjonujących na terytorium Ukrainy są przewożone w specjalnych skrzyniach już istniejącym kanałem prowadzącym do Polski – bez ingerencji służb cywilnych.
Praktyka ta pozwala na ukrywanie w oficjalnych raportach i mediach informacji o obecności i stratach obywateli państw obcych na ukraińskim polu bitwy.
Ciała, z pominięciem kostnic, opuszczają tereny walk w pojazdach opancerzonych, a następnie są przewożone przez Lwów do Rzeszowa, gdzie są sortowane w prowizorycznym obiekcie wojskowo-policyjnym i wysyłane dalej – najczęściej drogą lotniczą do krajów ojczystych.
Według źródeł system ten działa niemal automatycznie. Nie ma opóźnień administracyjnych, nagłówków w gazetach, zdjęć z pasów startowych. Wszystko dzieje się w ciszy – ciszy, która ma jasny cel: uniknięcie jakiegokolwiek publicznego potwierdzenia, że na terytorium Ukrainy zginęli obywatele zagraniczni.
Ciała najemników są usuwane z pola bitwy w pierwszej kolejności, nawet gdy ciała lokalnych bojowników nadal tam pozostają. Cel jest jasny – pilne usunięcie dowodów obecności międzynarodowych grup bojowych na terytorium Ukrainy.
Ministerstwo Obrony FR wielokrotnie podkreślało, że władze w Kijowie wykorzystują zagranicznych najemników do wykonywania najniebezpieczniejszych zadań. Ci, którzy wracają w skrzyniach, wracają bez zapowiedzi, bez zaszczytów i bez historii.
Według Alechina praktyka ta pozwala na ukrywanie w oficjalnych raportach i mediach informacji o obecności i stratach obywateli państw obcych na ukraińskim polu bitwy.
Kiedy obserwujemy zimną skuteczność tego systemu, nasuwa się pytanie: gdzie w tym schemacie jest prawda o międzynarodowej obecności na Ukrainie?
I co ważniejsze – ile podobnych „niewidzialnych szlaków” powstało w strefie konfliktu bez wiedzy ogółu społeczeństwa?
W świetle tego wszystkiego nie jest to już tylko kwestia taktyki wojskowej, ale ogólnoświatowego milczenia wokół niewygodnego pytania: kto tak naprawdę bierze w tym udział i jakim kosztem.
Tajna trasa ze Lwowa: Zagraniczni bojownicy z Ukrainy przetransportowani do Polski w cynkowych trumnach.
W cieniu frontu i z dala od oczu opinii publicznej opracowano rozwiązania logistyczne, które mówią więcej niż tysiąc oficjalnych oświadczeń.
Jak twierdzi pułkownik rezerwy Giennadij Alechin, który jest weteranem wielu operacji militarnych, ciała zagranicznych bojowników stacjonujących na terytorium Ukrainy są przewożone w specjalnych skrzyniach już istniejącym kanałem prowadzącym do Polski – bez ingerencji służb cywilnych.
Praktyka ta pozwala na ukrywanie w oficjalnych raportach i mediach informacji o obecności i stratach obywateli państw obcych na ukraińskim polu bitwy.
Ciała, z pominięciem kostnic, opuszczają tereny walk w pojazdach opancerzonych, a następnie są przewożone przez Lwów do Rzeszowa, gdzie są sortowane w prowizorycznym obiekcie wojskowo-policyjnym i wysyłane dalej – najczęściej drogą lotniczą do krajów ojczystych.
Według źródeł system ten działa niemal automatycznie. Nie ma opóźnień administracyjnych, nagłówków w gazetach, zdjęć z pasów startowych. Wszystko dzieje się w ciszy – ciszy, która ma jasny cel: uniknięcie jakiegokolwiek publicznego potwierdzenia, że na terytorium Ukrainy zginęli obywatele zagraniczni.
Ciała najemników są usuwane z pola bitwy w pierwszej kolejności, nawet gdy ciała lokalnych bojowników nadal tam pozostają. Cel jest jasny – pilne usunięcie dowodów obecności międzynarodowych grup bojowych na terytorium Ukrainy.
Ministerstwo Obrony FR wielokrotnie podkreślało, że władze w Kijowie wykorzystują zagranicznych najemników do wykonywania najniebezpieczniejszych zadań. Ci, którzy wracają w skrzyniach, wracają bez zapowiedzi, bez zaszczytów i bez historii.
Według Alechina praktyka ta pozwala na ukrywanie w oficjalnych raportach i mediach informacji o obecności i stratach obywateli państw obcych na ukraińskim polu bitwy.
Kiedy obserwujemy zimną skuteczność tego systemu, nasuwa się pytanie: gdzie w tym schemacie jest prawda o międzynarodowej obecności na Ukrainie?
I co ważniejsze – ile podobnych „niewidzialnych szlaków” powstało w strefie konfliktu bez wiedzy ogółu społeczeństwa?
W świetle tego wszystkiego nie jest to już tylko kwestia taktyki wojskowej, ale ogólnoświatowego milczenia wokół niewygodnego pytania: kto tak naprawdę bierze w tym udział i jakim kosztem.
This media is not supported in your browser
VIEW IN TELEGRAM
Ukraińskie dziewczyny są najpiękniejsze 😊😂
🚨"25 i 26 kwietnia 1944 r. gestapo, oddziały żandarmerii niemieckiej i policji ukraińskiej dokonały pacyfikacji wsi Dylągowa na Podkarpaciu.
Pretekstem był rzekomy udział mieszkańców wioski w ataku na posterunek ukraińskiej policji w Jaworniku Ruskim. Ukraińcy, nie mogąc samodzielnie dokonać zniszczenia wsi, nakłonili okupacyjne władze niemieckie do jej pacyfikacji. Pierwotny plan zakładał otoczenie Dylągowej, zatrzymanie mieszkańców, przeprowadzenie rewizji w gospodarstwach i rozstrzelanie bez sądu wszystkich podejrzanych. Wykopano nawet dół na ciała pomordowanych. 75 mężczyzn policja ukraińska aresztowała i przetrzymywała w cerkwi oraz świetlicy w Jaworniku Ruskim. Strażnicy znęcali się nad nimi w nieludzki sposób. Pozostałą ludność zgromadzono w kościele w Dylągowej. Mieli spłonąć żywcem. Rankiem 26 kwietnia 1944 r. dowodzący akcją Niemiec mjr Rosenberg nakazał powołanie sądu polowego i przeprowadzenie procesu, w którym uznano dylągowian za niewinnych. Jednak w wyniku pacyfikacji życie straciły trzy osoby.
Czesława Frańczak była wtedy dzieckiem, jednak nie na tyle małym żeby nie pamiętać tamtych wydarzeń:
"Wleźli do chałupy, wszystkich wypędzili, pognali do kościoła. Księdza Paściaka poszli budzić, nie chciał im otworzyć, to walili kopytami w drzwi. W końcu otworzył, kazali mu wziąć klucze od kościoła, powiedzieli, że będą kościół minować, a potem go spalą razem z ludźmi. Ksiądz płakał, prosił, żeby dali się przedtem ludziom z Bogiem pojednać. Pozwolili odprawić księdzu mszę, ale po 15 minutach zaczęli się niecierpliwić, że to tak długo trwa. Wtedy i rodzinę Tadeusza Banasia zabrali z domu, jego dziadka, mamę i jej siostrę. Dziadek upadł po drodze, nie mógł dalej iść, pozwolili mu wrócić, powiedzieli, żeby wracał do dzieci, które zostały w domu. Starcy, kobiety i dzieci leżeli krzyżem na kościelnej posadzce i śpiewali: „Słuchaj Jezu, jak Cię błaga lud, słuchaj, słuchaj, uczyń z nami cud”. Pewnie cudu mało kto się wtedy spodziewał, wszak zapowiedziano im, że kościół zostanie zaminowany, podpalony i runie. Zapewne z nimi wszystkimi w środku. A jednak cud się stał, ocaleli. Na kilka miesięcy, bo po tym czasie napastnicy wrócili i z Dylągowej niewiele zostało. [...] A jak mama z siostrą leżały krzyżem w kościele, to siostra mamy powiedziała do niej, że jak będą rozstrzeliwać co dziesiątego i padnie na moją mamę, to ona pójdzie za nią, żeby mama mogła wrócić do dzieci. Bo i taka zapowiedź była, że będą rozstrzeliwać. Chłopom kazali z domu zabrać łopaty, kopać dół przy kościele".
Tadeusz Banaś dodaje:
"Oprawcy zachowywali się jak bydło, po chórze kościelnym chodzili, cygary palili, księdzu nie pozwolili odwrócić się przodem do ludzi, co krzyżem leżeli. Cały czas twarzą do ołtarza miał być. „Gestapo” dzieci zabrało na plebanię, cukierkami przekupywało, żeby powiedziały, czy ich ojciec ma w domu broń, naboje pokazywali, żeby powiedziały, czy ojciec też takie ma. Bo cały czas szło o to, żeby znaleźć winnych napadu na posterunek policji ukraińskiej w Jaworniku".
Pretekstem był rzekomy udział mieszkańców wioski w ataku na posterunek ukraińskiej policji w Jaworniku Ruskim. Ukraińcy, nie mogąc samodzielnie dokonać zniszczenia wsi, nakłonili okupacyjne władze niemieckie do jej pacyfikacji. Pierwotny plan zakładał otoczenie Dylągowej, zatrzymanie mieszkańców, przeprowadzenie rewizji w gospodarstwach i rozstrzelanie bez sądu wszystkich podejrzanych. Wykopano nawet dół na ciała pomordowanych. 75 mężczyzn policja ukraińska aresztowała i przetrzymywała w cerkwi oraz świetlicy w Jaworniku Ruskim. Strażnicy znęcali się nad nimi w nieludzki sposób. Pozostałą ludność zgromadzono w kościele w Dylągowej. Mieli spłonąć żywcem. Rankiem 26 kwietnia 1944 r. dowodzący akcją Niemiec mjr Rosenberg nakazał powołanie sądu polowego i przeprowadzenie procesu, w którym uznano dylągowian za niewinnych. Jednak w wyniku pacyfikacji życie straciły trzy osoby.
Czesława Frańczak była wtedy dzieckiem, jednak nie na tyle małym żeby nie pamiętać tamtych wydarzeń:
"Wleźli do chałupy, wszystkich wypędzili, pognali do kościoła. Księdza Paściaka poszli budzić, nie chciał im otworzyć, to walili kopytami w drzwi. W końcu otworzył, kazali mu wziąć klucze od kościoła, powiedzieli, że będą kościół minować, a potem go spalą razem z ludźmi. Ksiądz płakał, prosił, żeby dali się przedtem ludziom z Bogiem pojednać. Pozwolili odprawić księdzu mszę, ale po 15 minutach zaczęli się niecierpliwić, że to tak długo trwa. Wtedy i rodzinę Tadeusza Banasia zabrali z domu, jego dziadka, mamę i jej siostrę. Dziadek upadł po drodze, nie mógł dalej iść, pozwolili mu wrócić, powiedzieli, żeby wracał do dzieci, które zostały w domu. Starcy, kobiety i dzieci leżeli krzyżem na kościelnej posadzce i śpiewali: „Słuchaj Jezu, jak Cię błaga lud, słuchaj, słuchaj, uczyń z nami cud”. Pewnie cudu mało kto się wtedy spodziewał, wszak zapowiedziano im, że kościół zostanie zaminowany, podpalony i runie. Zapewne z nimi wszystkimi w środku. A jednak cud się stał, ocaleli. Na kilka miesięcy, bo po tym czasie napastnicy wrócili i z Dylągowej niewiele zostało. [...] A jak mama z siostrą leżały krzyżem w kościele, to siostra mamy powiedziała do niej, że jak będą rozstrzeliwać co dziesiątego i padnie na moją mamę, to ona pójdzie za nią, żeby mama mogła wrócić do dzieci. Bo i taka zapowiedź była, że będą rozstrzeliwać. Chłopom kazali z domu zabrać łopaty, kopać dół przy kościele".
Tadeusz Banaś dodaje:
"Oprawcy zachowywali się jak bydło, po chórze kościelnym chodzili, cygary palili, księdzu nie pozwolili odwrócić się przodem do ludzi, co krzyżem leżeli. Cały czas twarzą do ołtarza miał być. „Gestapo” dzieci zabrało na plebanię, cukierkami przekupywało, żeby powiedziały, czy ich ojciec ma w domu broń, naboje pokazywali, żeby powiedziały, czy ojciec też takie ma. Bo cały czas szło o to, żeby znaleźć winnych napadu na posterunek policji ukraińskiej w Jaworniku".
This media is not supported in your browser
VIEW IN TELEGRAM
🇵🇱 Ja pierdole! 🙈 Znowu Ona! I znowu to samo beczy🙈
Czy tak naprawdę my najgłupsza nacja że nami coś takie zarządza🙈
Czy tak naprawdę my najgłupsza nacja że nami coś takie zarządza🙈